— Szlangbaum kupił!... — odzywa się jakiś głos na sali.
Pan Łęcki toczy dokoła błędnym wzrokiem i teraz dopiero spostrzega swego adwokata.
— A, panie mecenasie — mówi drżącym głosem — tak się nie godzi!...
— Co się nie godzi?...
— Nie godzi się... to jest nieuczciwie!... — powtarza wzburzony pan Łęcki.
— Co się nie godzi?... — odpowiada już nieco podrażniony adwokat. — Po spłaceniu hypotecznych długów, zyskuje pan trzydzieści tysięcy rubli...
— Ale mnie ten dom kosztował sto tysięcy, a mógł był pójść, gdyby lepiej pil-no-wa-no... za sto dwadzieścia tysięcy...
— Tak — potwierdza zakrystyan — dom wart ze sto dwadzieścia tysięcy...
— O!... słyszy pan, panie mecenasie?... — mówi pan Łęcki. — Gdyby się dopilnowano...
— Ależ panie, proszę mi nie mówić impertynencyi!... Słucha pan rad pokątnych doradców, łotrów z Pawiaka...
— O! bardzo proszę... — odpowiada obrażony zakrystyan. — Nie każdy jest łotrem, kto siedział na Pawiaku... A co do udzielania rad...
— Tak... dom był wart sto dwadzieścia tysięcy!... — odzywa się całkiem nieoczekiwany sprzymierzeniec w osobie jegomościa z łajdacką miną.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.