— Już tylko niech się pan nie odzywa! — przerwał mu pachnący młody człowiek. Pan wie, co się dzieje?... Suzin dziś na noc jedzie do Berlina zobaczyć Bismarka, a potem — do Paryża na wystawę. Koniecznie, słyszy pan?... Koniecznie namawia Wokulskiego, ażeby z nim jechał. I ten dur...
— Panie Mraczewski!... Kto pana ośmielił...
— Ja już z natury jestem śmiały, a Wokulski waryat!... Dziś dopiero dowiedziałem się prawdy... Pan wie, ile „stary“ mógłby zarobić na tym interesie w Paryżu, z Suzinem?... Nie dziesięć, ale pięćdziesiąt tysięcy... rubli, panie Rzecki!... I ten osioł nietylko, że nie chce dziś jechać, ale jeszcze mówi, że — nie wie, kiedy pojedzie. On nie wie, a Suzin może czekać z tą sprawą najwyżej kilka dni.
— Cóż Suzin?... — cicho spytał naprawdę zmięszany pan Ignacy.
— Suzin?... Jest zły, a co gorsza — rozżalony. Mówi, że Stanisław Piotrowicz, już nie ten co był, że gardzi nim... słowem, awantura!... Pięćdziesiąt tysięcy rubli zysku i darmo podróż. No, niech pan sam powie, czy w tych warunkach nawet święty Stanisław Kostka nie pojechałby do Paryża?...
— Z pewnością! — mruknął pan Ignacy. — Gdzież Stach... to jest, pan Wokulski? — dodał, podnosząc się z fotelu.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.