— A gdyby mi się podobało rzucić dla niej cały majątek w błoto, to co?...
Żyły nabrzmiały mu na czole, gors koszuli gorączkowo falował na piersiach. W oczach zapalały mu się i gasły te same iskry, jakie już raz widział Rzecki w chwili pojedynku z baronem.
— To co?... — powtórzył Wokulski.
— To nic — odpowiedział spokojnie Rzecki. — Przyznałbym tylko, że omyliłem się, nie wiem już który raz w życiu...
— Na czem?
— Dziś na tobie. Myślałem, że człowiek, który naraża się na śmierć i... na plotki, dla zdobycia majątku, ma jakieś ogólniejsze cele...
— A dajcież mi raz spokój z tym waszym ogółem!... — wykrzyknął Wokulski, uderzając pięścią w stół... — Co ja robiłem dla niego, o tem wiem, ale... cóż on zrobił dla mnie!... Więc nigdy nie skończą się wymagania ofiar, które mi nie dały żadnych praw?... Chcę nareszcie raz coś zrobić dla samego siebie... Uszami wylewają mi się frazesy, których nikt nie wypełnia... Własne szczęście — to dziś mój obowiązek... Inaczej... w łebbym sobie palnął, gdybym już nic nie widział dla siebie, oprócz jakichś fantastycznych ciężarów. Tysiące próżnują, a jeden względem nich ma obowiązki!... Czy słyszano coś potworniejszego?...
— A owacye dla Rossiego, to nie ciężar? — spytał pan Ignacy.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/132
Ta strona została uwierzytelniona.