serca, bo ci je, w asystencyi lada chłystka, oplują.... A w tym wypadku, mówię ci, człowiek doznaje tak przykrych wrażeń, że... Bodaj byś ich lepiej nie... doczekał!...
Wokulski, siedząc na kanapie, zaciskał pięści, ale milczał. W tej chwili zapukano do drzwi i ukazał się Lisiecki.
— Pan Łęcki chce się z panem widzieć. Może tu wejść? — zapytał subjekt.
— Niech pan poprosi... — odparł Wokulski, śpiesznie wciągając kamizelkę i surdut.
Rzecki wstał z krzesła, smutno pokiwał głową i opuścił swoje mieszkanie.
„Myślałem, że jest źle — mruknął, będąc już w sieni. — Alem nie myślał, że jest aż tak źle“...
Ledwie Wokulski zdążył jakotako ogarnąć się, wszedł pan Łęcki, a za nim woźny sklepowy. Pan Tomasz miał oczy krwią nabiegłe i sine plamy na policzkach. Rzucił się na fotel i oparłszy głowę na tylnej krawędzi, ciężko dyszał. Woźny stał w progu z zakłopotaną miną i, przebierając palcami po metalowych guzikach swojej liberyi, czekał na rozkazy.
— Wybacz, panie Stanisławie, ale... proszę cię wody z cytryną... — wyszeptał pan Tomasz.
— Sodowej wody, cytryny i cukru... Biegnij! — rzekł Wokulski do woźnego.
Woźny wyszedł, zawadzając wielkiemi guzami o drzwi pokoju.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.