— To nic — mówił pan Tomasz z uśmiechem. — Krótka szyja, upał i irytacya... Chwilę odpocznę...
Zatrwożony Wokulski zdjął mu krawat i rozpiął koszulę. Potem zlał ręcznik wodą kolońską, którą znalazł na biurku Rzeckiego i z synowską troskliwością wytarł choremu kark, twarz i głowę.
Pan Tomasz uścisnął mu rękę.
— Już mi lepiej... Bóg zapłać... — a potem dodał półgłosem: — Podobasz mi się w tej roli siostry miłosierdzia. Bela nie potrafiłaby zrobić delikatniej... No, ona stworzona do tego, ażeby jej usługiwano...
Woźny przyniósł syfon i cytryny. Wokulski przyrządził limonadę i napoił pana Tomasza, któremu stopniowo poczęły znikać sine plamy z policzków.
— Pójdź do mego mieszkania — rzekł Wokulski do woźnego — i każ zaprządz konie. Niech zajedzie przed sklep.
— Kochany... kochany jesteś... — mówił pan Tomasz, mocno ściskając go za rękę i z wdzięcznością spoglądając na niego zaczerwienionemi oczyma. — Nie przywykłem do podobnej troskliwości, ponieważ Belcia nie zna się na tych rzeczach...
Nieumiejętność panny Izabeli w opiekowaniu się chorymi, w przykry sposób uderzyła Wokulskiego. Ale tylko na chwilę.
Powoli pan Tomasz zupełnie odzyskał siły. Ob-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.