Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

dzo mizernie, że ma obwisłe ramiona, obwisłe siwe wąsy, obwisłe powieki i jest pochylony jak starzec; ale uwagi te powstrzymały ją tylko od wybuchu, nie zaś od załatwienia interesu.
— Przepraszam cię, Belu, że mnie widzisz w takim negliżu... Cóż się stało?...
— Nic ojcze — odparła hamując się. — Był tu jakiś żyd...
— Ach, pewnie ten Szpigelman... Dokuczliwa bestya jak komary w lesie!... — zawołał pan Tomasz, chwytając się za głowę. — Niech jutro przyjdzie...
— Właśnie przyjdzie, on i... inni...
— Dobrze... Bardzo dobrze... Dawno już myślałem załatwić ich... No, chwała Bogu, że ochłodziło się chociaż trochę...
Panna Izabela była zdumiona spokojem ojca i jego złym wyglądem. Zdawało się, że od południa przybyło mu kilka lat wieku. Usiadła na krześle i oglądając się po sypialni, spytała jakby odniechcenia:
— Dużo im papo winien?
— Niewiele... drobiazg... parę tysięcy rubli...
— To są te pieniądze, o których mówiła ciotka, że je ktoś w marcu wykupił?...
Pan Łęcki stanął na środku pokoju i strzeliwszy palcami, zawołał:
— A bodajże cię!... O tamtych na śmierć zapomniałem...