Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.

— To już jutro, jutro... do jutra może mi samo przejdzie...
W tej chwili rozległo się pukanie do drzwi.
— Kto tam?... Co tam?... — zapytał pan Tomasz.
— Pani hrabina przyjechała — odpowiedział z korytarza głos panny Florentyny.
— Joasia?... — zawołał pan Tomasz z radosnem zdziwieniem. — Wyjdźże do niej Belciu... Muszę się trochę ogarnąć... No, no!... Założę się, że już wie o trzydziestu tysiącach... Wyjdźże Belu... Mikołaj!...
Zaczął kręcić się po sypialni, szukając rozmaitych części ubrania, a tymczasem panna Izabela wyszła do ciotki, już oczekującej na nią w salonie.
Zobaczywszy pannę Izabelę, hrabina pochwyciła ją w objęcia.
— Jakiż Bóg dobry — zawołała — że zesłał wam tyle szczęścia! Cóżto, podobno Tomasz wziął za kamienicę 90 tysięcy i twój posag ocalony?... Nigdybym nie przypuszczała...
— Ojciec, ciociu, spodziewał się wziąć więcej i tylko jakiś żyd, nowonabywca, odstręczył konkurentów — odpowiedziała trochę urażona panna Izabela.
— Ach, moje dziecko, że też nie przekonałaś się jeszcze o niepraktyczności ojca. On może wyobrażać sobie, że dom wart był miliony, a ja,