tantów, dał za niego o 20 tysięcy rubli więcej, aniżeli wart...
Mówiąc to, zdławionym głosem, patrzyła z trwogą na ojca; obawiała się jakiegoś wybuchu. Ale pan Tomasz uniósł się tylko na kanapie i strzeliwszy palcami, zawołał:
— Czekaj!... czekaj!... wiesz, że to może być prawda...
— Jakto! — zerwała się z krzesła panna Izabela. — Więc on śmiałby nam darować 20 tysięcy, a ojciec mówi o tem tak spokojnie?...
— Mówię spokojnie, bo gdybym zaczekał ze sprzedażą, wziąłbym nie 90, ale 120 tysięcy...
— Ależ czekać nie mogliśmy, skoro kamienicę puszczono na licytacyą.
— To też, że nie mogliśmy czekać, straciliśmy, a Wokulski zyska, gdyż może czekać.
Panna Izabela po tej uwadze nieco uspokoiła się.
— Więc papo nie uznaje w tem żadnego dobrodziejstwa z jego strony! Bo wczoraj mówił papo o Wokulskim w taki sposób, jakby czuł, że jest przez niego oplątany...
— Cha! cha! cha!... — roześmiał się pan Tomasz. — Cudowna jesteś... nieoceniona. Wczoraj byłem trochę rozstrojony, nawet bardzo i... coś... coś... zaświtało mi w głowie... Ale dzisiaj... Cha! cha! cha!... Niechże sobie wreszcie Wokulski przepłaca kamienice. Od tego on kupiec, żeby wiedział ile i zaco płaci. Straci na jednem, zyska
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.