płacił sto ośmdziesiąt rubli procentu, a kapitał zostanie nienaruszony...
Pan Tomasz, po raz już niewiadomo który, zaczął mrugać powiekami i znowu ukazały się łzy.
— Zacny... szlachetny!... — mówił, ściskając Wokulskiego. — Bóg cię zesłał...
— Sądzi pan, że mogę robić inaczej?... — szepnął Wokulski.
Zapukano. Wszedł Mikołaj i oznajmił lekarzy.
— Aha!... — zawołał pan Tomasz — to siostra przysyła mi tych panów. Mój Boże! nigdy się jeszcze nie leczyłem, a dziś... Proszę cię, panie Stanisławie, idź teraz do Beli... Mikołaj, zamelduj pana Wokulskiego panience.
„Oto jest moja nagroda... Moje życie!... — pomyślał Wokulski, idąc za Mikołajem“. W przedpokoju spotkał lekarzy, obu znajomych sobie i gorąco polecił pana Tomasza ich opiece.
W salonie czekała go panna Izabela. Była trochę blada, ale tem piękniejsza. Przywitał ją i rzekł wesoło:
— Bardzo jestem szczęśliwy, że podobał się pani wieniec dla Rossiego.
Zatrzymał się. Uderzył go szczególny wyraz twarzy panny Izabeli, która patrzyła na niego z lekkiem zdziwieniem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu.
Przez chwilę oboje milczeli, wreszcie panna Iza-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.