bela, strzepując jakiś pyłek z popielatej sukni, spytała:
— Wszakże to pan kupił naszę kamienicę? — I przypatrywała mu się przymrużonemi oczyma.
Wokulski tak był zaskoczony, że w pierwszej chwili stracił mowę. Zdawało mu się, że w nim nagle zatrzymał się proces myślenia. Bladł i czerwienił się, a nareszcie, odzyskawszy przytomność, odparł przyciszonym głosem:
— Tak, ja kupiłem.
— Dlaczegóż pan podstawił żyda do licytacyi?
— Dlaczego?... — powtórzył Wokulski, patrząc na nią jak wylęknione dziecko. — Dlaczego?... Jestem, widzi pani, kupcem i... takie uwięzienie kapitału mogłoby zaszkodzić memu kredytowi...
— Pan już oddawna interesuje się naszemi sprawami. Zdaje mi się, że w kwietniu... tak, w kwietniu nabył pan nasz serwis?... — mówiła ciągle tym samym tonem panna Izabela.
Ton ten otrzeźwił Wokulskiego, który podniósł głowę i odparł oschle:
— Serwis państwa jest w każdej chwili do odebrania.
Teraz panna Izabela spuściła oczy. Wokulski spostrzegł to i znowu zmieszał się.
— Więc dlaczego pan to zrobił? — spytała cicho. — Dlaczego pan tak nas... prześladuje?
Można było myśleć, że rozpłacze się. Wokulski stracił wszelką władzę nad sobą.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.