Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale istotnie jestem trochę rozdrażniony... zapewne z gorąca...
— O, zpewnością! — zawołał pan Tomasz, powstając z fotelu i ściskając go za rękę. — Więc... przebaczmy sobie nawzajem cierpkie słówka... Ja się na ciebie nie gniewam, bo wiem... coto jest upał...
Wokulski pożegnał go i wstąpił do salonu. Starskiego już tam nie było, panna Izabela siedziała sama. Zobaczywszy go, podniosła się; twarz jej była pogodniejsza.
— Pan wychodzi?
— Właśnie chcę panią pożegnać.
— A o Rossim nie zapomni pan? — rzekła ze słabym uśmiechem.
— O, nie. Poproszę, ażeby mu oddano wieniec.
— Pan sam go nie wręczy?... Dlaczegóż to?...
— Dziś w nocy jadę do Paryża — odpowiedział Wokulski.
Ukłonił się i wyszedł.
Przez chwilę panna Izabela stała zdumiona; następnie pobiegła do pokoju ojca.
— Co to znaczy, papo? Wokulski pożegnał się ze mną bardzo chłodno i powiedział, że — dziś w nocy wyjeżdża do Paryża...
— Co?... co?... co?... — zawołał pan Tomasz, chwytając się oburącz za głowę. — On zpewnością obraził się...