— Ach... prawda!... Wspomniałam mu o kupnie naszej kamienicy...
— Chryste!... i cóżeś ty zrobiła?... A... wszystko stracone... Teraz rozumiem... Naturalnie, że się obraził... No — dodał po chwili — ale kto mógł przypuścić, że jest tak obraźliwy?... Taki sobie zwyczajny kupiec!...
„...I wyjechał!... Pan Stanisław Wokulski, wielki organizator spółki do handlu przewozowego, wielki naczelnik firmy, która ma w obrocie ze cztery miliony rubli rocznie, wyjechał do Paryża, jak pierwszy lepszy pocztylion do Miłosny... Jednego dnia mówił (do mnie samego), że: nie wie, kiedy pojedzie, a na drugi dzień — szast... prast!... i już go niema.
Zjadł elegancki obiadek u jaśnie wielmożnych państwa Łęckich, wypił kawę, wykłuł zęby i — jazda. Naturalnie. Pan Wokulski nie jest przecie lichym subjektem, który musi żebrać pryncypała o urlop raz na kilka lat. Pan Wokulski jest kapitalistą, ma ze 60 tysięcy rubli rocznie, żyje za pan