tałem, czując, że nie o to pytam, cobym chciał wiedzieć.
— Mój kochany — odparł — alboż ty nie wiesz, że nieraz jedno słowo zmienia projekta, nawet ludzi... A niedopiero cała rozmowa! — dodał szeptem.
Wciąż pakując i zbierając różne graty, wyszedł do sali. Upłynęła minuta — nie wracał; dwie... nie wraca... Spojrzałem przez uchylone drzwi i zobaczyłem, że stoi oparty o poręcz krzesła, patrząc bezmyślnie w okno.
— Stachu...
Ocknął się — i znowu wrócił do pakowania, zapytując:
— Czego chcesz?
— Tobie coś jest.
— Nic.
— Już dawno nie widziałem cię takim.
Uśmiechnął się.
— Zapewne od czasu — odparł — kiedy to dentysta źle wyrwał mi ząb i w dodatku zdrowy...
— Dziwnie mi wygląda to twoje wybieranie się w drogę — rzekłem. — Może masz mi co powiedzieć?...
— Powiedzieć?... Ach, prawda... W banku mamy około 120 tysięcy rubli, więc pieniędzy wam nie zabraknie... Dalej... Cóż dalej?... — pytał sam siebie. — Aha!... Nie rób już sekretu, że ja kupiłem kamienicę Łęckich. Owszem zajdź tam
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.