— Powiesiłbym się — mówił — żeby mi przyszło tydzień włóczyć się po dworze. Ścisk, upał, kurzawa!... świnie mogą żyć tak jak wy, ale nie ludzie.
Zdaje mi się, że przesadza. Bo choć i ja wolę sklep aniżeli Krakowskie Przedmieście, jednakże co sklep, to nie piwnica. Zdziwaczał chłop na swojem kiprostwie.
Naturalnie, o czemże mieliśmy rozmawiać z Machalskim, jeżeli nie o dawnych czasach i o Stachu? I tym sposobem stanęła mi przed oczyma historya jego młodości, jakbym ją widział wczoraj.
Pamiętam (byłto rok 1857, może 58); zaszedłem raz do Hopfera, u którego pracował Machalski.
— A gdzie pan Jan? — pytam chłopca.
— W piwnicy.
Zeszedłem do piwnicy. Patrzę, mój pan Jan, przy łojówce, ściąga lewarem wino z beczki do butelek, a we framudze majaczą jakieś dwa cienie: siwy starzec w piaskowym surducie, z pliką papierów na kolanach i młody chłopak, z krótko ostrzyżonym łbem i miną zbójca. To był Stach Wokulski i jego ojciec.
Siadłem cicho (bo Machalski nie lubił, ażeby mu przeszkadzano przy ściąganiu wina), a siwy człowiek w piaskowym surducie prawił jednostajnym głosem do owego młodzika:
— Coto wydawać pieniądze na książki?... Mnie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.