do góry, a zgóry wylewa ją na koło, które właśnie porusza pompę. Taka maszyna może obracać się i pompować do końca świata; ale, coś się w niej skrzywiło, więc ruszała się tylko kwadrans. Stała tam na górze, w pokoju jadalnym i Hopferowi zwabiała gości; ale od pół roku coś w niej pękło.
— Otóż jaki!... — mówię.
— No, jeszcze nie taki bardzo — odparł Machalski. — Był tu jeden profesor z gimnazyum realnego, obejrzał pompę i powiedział, że na nic się nie zda, ale że chłopak zdolny i powinien uczyć się. Od tej pory mamy sądny dzień w sklepie. Wokulski zhardział, gościom odmrukuje, w dzień wygląda jakby drzemał, a za to uczy się po nocach i kupuje książki. Jego znowu ojciec wolałby te pieniądze użyć na proces, o jakiś tam majątek po dziadku... Słyszałeś przecie co mówił.
— Cóż on myśli robić z tą nauką? — rzekłem.
— Mówi, że pojedzie do Kijowa, do uniwersytetu. Ha! niech jedzie — prawił Machalski — może choć jeden subjekt wyjdzie na człowieka. Ja mu tam nie przeszkadzam; kiedy jest w piwnicy, nie napędzam go do roboty; niech sobie czyta. Ale na górze dokuczają mu subjekci i goście.
— A co na to Hopfer?
— Nic — ciągnął Machalski, zakładając nową łojówkę w żelazny lichtarz z rączką. — Hopfer nie
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.