ców i subjektów, którzy drwią ze mnie? — spytał Wokulski.
— Nie wykręcaj się! — zawołał pan Leon. — Chrystus zginął nawet za swoich katów... Ale między wami nie ma ducha... Duch w was gnije... Posłuchaj zaś co mówi Tyrteusz: „O Sparto ruń! nim pomnik twej wielkości naddziadów grób meseński skruszy młot i na żer psom rozrzuci święte kości i przodków cień odegna od twych wrót... Ty ludu, nim wróg w pętach cię powlecze, ojców twych broń na progach domów złam i w przepaść rzuć... Niech nie wie świat, że miecze były wśród was, lecz serca zbrakło wam!“... Serca!... — powtórzył pan Leon.
Jużto Stach w przyjmowaniu teoryi pana Leona był bardzo ostrożny; ale młody chłopak umiał wszystkich przekonywać jak Demostenes.
Pamiętam, że pewnego wieczora na licznem zebraniu ludzi młodszych i starszych spłakaliśmy się wszyscy, kiedy pan Leon opowiadał o tym doskonalszym świecie, w którym zginie głupstwo, nędza i niesprawiedliwość.
— Od tej chwili — mówił z uniesieniem — nie będzie już różnic między ludźmi. Szlachta i mieszczanie, chłopi i żydzi, wszyscy będą braćmi...
— A subjekci?... — odezwał się z kąta Wokulski.
Lecz przerwa ta nie zmięszała pana Leona.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.