witryolu, preparował jakiś gaz (już nawet nie pamiętam jaki) i napełniał nim balon nieduży wprawdzie, ale przygotowany bardzo sztucznie. Była pod nim maszynka z wiatraczkiem... No i latało to pod sufitem, dopóki nie zepsuło się przez uderzenie o ścianę.
W takim razie Stach znowu łatał swój balon, naprawiał maszynkę, napełniał butlę rozmaitemi paskudztwami i znowu próbował, bez końca. Raz butla pękła, a witryol mało mu nie wypalił oka. Lecz co jego to obchodziło, skoro, bodaj za pomocą balonu, chciał „wydobyć się“ ze swej marnej pozycyi.
Od czasu, jak Wokulski osiedlił się u mnie, przybyła naszemu sklepowi nowa kundmanka: Kasia Hopfer. Nie wiem, co tak podobało się jej u nas — moja broda, czy tusza pana Mincla? bo dziewczyna miała ze dwadzieścia norymberskich sklepów bliżej domu, ale przychodziła do naszego po kilka razy na tydzień.
„A to proszę włóczki, a to proszę jedwabiu, a to igieł za dziesięć groszy“... Po taki sprawunek biegła wiorstę drogi w deszcz czy pogodę, a kupując za parę grosy szpilek, przesiadywała w sklepie po pół godziny i rozmawiała ze mną.
— Dlaczegoto panowie nigdy nie przychodzą do nas z... panem Stanisławem? — mówiła, rumieniąc się. — Ojciec tak panów kocha i... my wszyscy...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/205
Ta strona została uwierzytelniona.