Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/208

Ta strona została uwierzytelniona.

— A niech sobie idzie na górę, — odparł Jan Mincel — ale już co swatać, to nie będę. Jestem uczciwy kupiec i nie myślę zajmować się stręczycielstwem.
Pani Małgorzata ucałowała go w spoconą twarz, jakby to był jeszcze miodowy miesiąc, a on łagodnie odsunął ją i obtarł się fularem.
— Heca! z temi babami — mówił. — Koniecznie chcą ludzi wciągać w nieszczęście. Swataj sobie, swataj, nawet Hopfera, nietylko Wokulskiego; ale pamiętaj, że ja zato płacić nie będę.
Od tej pory, ile razy Jaś Mincel poszedł na piwo, albo do resursy, pani Małgorzata zapraszała do siebie na wieczór mnie i Wokulskiego. Stach zwykle szybko wypijał herbatę, nawet nie patrząc na panią Janowę; potem wsadziwszy ręce w kieszenie, myślał zapewne o swoich balonach i milczał jak drewno, a nasza gospodyni nawracała go do miłości.
— Czy podobna, panie Wokulski, ażeby pan nigdy nie kochał się? — mówiła — Ma pan, o ile wiem, ze dwadzieścia ośm lat, prawie tyle co ja. I kiedy ja już oddawna uważam się za starą babę, pan wciąż jest niewiniątkiem...
Wokulski przekładał nogę na nogę, ale wciąż milczał.
— O! panna Katarzyna smaczny to kąsek — mówiła gospodyni. — Oko ładne (choć zdaje mi się, że ma skazę na lewem czy na prawem?)....