Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.

na to wszyscy umilkli, jak jeden mąż, a wielu pochowało się za beczki.
Więc nikt nie zdecyduje się na próbę?... — krzyknął pan Leon, załamując ręce.
Milczenie. W piwnicy zrobiło się pusto.
— Więc nikt?... nikt?...
— Ja — odpowiedział jakiś prawie obcy mi głos.
Spojrzałem. Przy dogorywającej świeczce stał Wokulski.
Wino Machalskiego było tak mocne, że w tej chwili straciłem przytomność.
Po uczcie w piwnicy, Stach przez kilka dni nie pokazał się w mieszkaniu. Nareszcie przyszedł — w cudzej odzieży, zmizerowany, ale z zadartą głową. Wtedy pierwszy raz usłyszałem w jego głosie, jakiś twardy ton, który, do dziś dnia, robi mi przykre wrażenie.
Od tej pory zupełnie zmienił tryb życia. Swój balon z wiatrakiem rzucił w kąt, gdzie go niebawem zasnuła pajęczyna; butlę do robienia gazów, oddał stróżowi na wodę, do książek nawet nie zaglądał. I tak, leżały, skarbnice ludzkiej mądrości, jedne na półce, inne na stole, jedne zamknięte, inne otwarte, a on tymczasem...
Niekiedy po parę dni nie bywał w domu, nawet na nocleg; to znowu wpadał zwieczora i w odzieniu rzucał się na nieposłane łóżko. Czasami zamiast niego, przychodziło kilku nieznanych mi panów,