Raz kozie śmierć...“ które powtarzał do końca życia.
Nareszcie, pewnego dnia, Stach Wokulski całkiem zniknął mi z oczu. Dopiero we dwa lata napisał do mnie list z Irkucka, prosząc, abym mu przysłał jego książki.
W jesieni, w roku 1870 (właśnie wróciłem od Jasia Mincla, który już leżał w łóżku), siedzę sobie w moim pokoju po wieczornej herbacie, nagle ktoś puka do drzwi.
— Herein! — mówię.
Drzwi skrzyp... Patrzę, stoi na progu jakaś brodata bestya, w paltocie z foczej skóry, odwróconej włosem na wierzch.
— No — mówię — niech mnie dyabli wezmą, jeżeliś ty nie Wokulski...
— On sam — odpowiada jegomość w foczej skórze.
— W imię ojca i syna!... — mówię. — Kpisz — mówię — czy o drogę pytasz?... zkądeś się tu wziął? Chyba, że jesteś duszą zmarłą...
— Jestem żywy — on mówi — nawet jeść mi się chce.
Zdjął czapkę, zdjął futro, usiadł przy świecy. Jużci Wokulski. Broda jak u zbója, pysk jak u Longina, co to Chrystusowi Panu bok przebił, ale — oczywisty Wokulski...
— Wróciłeś — mówię — czyś tylko przyjechał?
— Wróciłem.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.