niał, sposępniał, zdziczał... Ale nie narzekał. Raz tylko, kiedy mu powiedziano, że dla takich jak on, niema tu miejsca, szepnął:
— Oszukano mnie...
W tym czasie umarł Jaś Mincel. Wdowa pogrzebała go po chrześcijańsku, przez tydzień nie wychodziła ze swych pokojów, a po tygodniu zawołała mnie na konferencyą.
Myślałem, że będziemy mówili z nią o interesach sklepowych, tembardziej, że spostrzegłem butelkę dobrego węgrzyna na stole. Ale pani Małgorzata ani zapytała o losy sklepu. Zapłakała na mój widok, jakbym jej przypomniał tydzień temu pochowanego nieboszczyka, i nalawszy mi wina spory kieliszek, rzekła jękliwym głosem.
— Kiedy zgasł mój anioł, myślałam, że tylko ja jestem nieszczęśliwa...
— Co za anioł? — spytałem nagle. — Może Jaś Micel?... Pozwoli pani, że choć byłem szczerym przyjacielem nieboszczyka, nie myślę jednak nazywać aniołem osoby, która nawet po śmierci ważyła ze dwieście funtów...
— Za życia ważył ze trzysta... słyszałeś pan? — wtrąciła niepocieszona wdowa. Wtem znowu zasłoniła twarz chustką i rzekła, szlochając:
— O! Pan nigdy nie będziesz miał taktu, panie Rzecki... O! co za cios... Prawda, że nieboszczyk, dokładnie mówiąc, nigdy nie był aniołem, osobliwie w ostatnich czasach, ale zawsze stra-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/216
Ta strona została uwierzytelniona.