Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

Dalibóg, coraz mniej rozumiem politykę! I kto wie, czy Stach Wokulski nie ma racyi, że przestał się nią zajmować (jeżeli przestał?...).
Ale co ja rozprawiam o polityce, skoro w mojem własnem życiu zaszła ogromna zmiana. Ktoby uwierzył, że już od tygodnia nie zajmuję się sklepem; tymczasowo rozumie się, bo inaczej chyba oszalałbym z nudów.
Rzecz jest taka. Pisze do mnie Stach z Paryża (prosił mnie o to samo przed wyjazdem), ażebym się zaopiekował kamienicą, którą kupił od Łęckich. „Nie miała baba kłopotu...“ myślę, ale cóż robić?... Zdałem sklep Lisieckiemu i Szlangbaumowi, a sam — jazda w Aleje Jerozolimskie na zwiady.
Przed wyjściem, pytam Klejna, który mieszka w Stachowej kamienicy, aby mi powiedział, jak tam idzie? Zamiast odpowiedzieć, wziął się za głowę.
— Jest tam jaki rządca?
— Jest — mówi Klejn, krzywiąc się. — Mieszka na trzeciem piętrze od frontu.
— Dosyć!... — mówię — dosyć, panie Klejn!... (Nie lubię bowiem słuchać cudzych opinij pierwiej, nim zobaczę na własne oczy. Zresztą Klejn chłopak młody, łatwo mógłby wpaść w zarozumiałość, pomiarkowawszy, że starsi zapytują go o informacye).
Ha! trudno... Posyłam tedy do odprasowania mój kapelusz, płacę dwa złote, na wszelki wypadek biorę do kieszeni krócicę i maszeruję gdzieś aż za kościół Aleksandra.