Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech mnie dyabli wezmą, panie Wirski! — zawołałem — jeżeli Stach nie odda panu darmo tego mieszkania.
— Sto ośmdziesiąt rubli dopłacam!... — szlochał rządca.
Obtarliśmy oczy.
— Panie — mówię — Magenta Magentą, a interes interesem. Może przedstawisz mnie pan kilku lokatorom.
— Chodź pan — odpowiedział rządca, zrywając się z obdartego fotelu. — Chodź pan, pokażę panu najosobliwszych...
Wybiegł z saloniku i wtykając głowę do drzwi, zdaje mi się, kuchennych, zawołał:
— Maniu! Ja wychodzę... A z tobą Wicek obrachujemy się wieczorem...
— Ja nie gospodarz, żeby się tatko ze mną rachował — odpowiedział mu dziecięcy głos.
— Daruj mu pan — szepnąłem do rządcy.
— Akurat!... — odparł. — Nie zasnąłby, gdyby nie dostał wałów. Dobry chłopak — mówił — sprytny chłopak, ale szelma!...
Wyszliśmy z mieszkania i zatrzymaliśmy się przede drzwiami obok schodów. Rządca ostrożnie zapukał, a mnie wszystka krew uciekła z głowy do serca, a z serca do nóg. Może nawet z nóg uciekłaby do butów i gdzieś het! po schodach, aż do bramy, gdyby nie odpowiedziano z wnętrza:
— Proszę!...