Zamknęła drzwi i odeszła. Upłynęło ze dwie albo trzy minuty zanim wróciła napowrót, i po otworzeniu wielu zamków, wprowadziła nas do pustego salonu.
Dziwny był widok tego salonu. Meble okryte ciemno-popielatemi pokrowcami, tosamo fortepian, tosamo pająk zawieszony u sufitu; nawet stojące w kątach kolumny z posążkami, miały także popielate koszule. Wogóle robił on wrażenie pokoju, którego właściciel wyjechał, zostawiwszy tylko służbę bardzo dbałą o porządek domu.
Za drzwiami słychać było rozmowę na głos kobiecy i męski. Kobiecy należał do baronowej; męski znałem dobrze, ale nie mogłem sobie przypomnieć, czyj jest.
— Przysięgłabym — mówiła baronowa — że utrzymuje z nią stosunki. Onegdaj przysłał jej przez posłańca bukiet...
— Hum! Hum!... — wtrącił głos męski.
— Bukiet, który ta obrzydliwa kokietka, dla oszukania mnie, kazała natychmiast wyrzucić za okno...
— Przecież baron na wsi... tak daleko od Warszawy... — odparł mężczyzna.
— Ale ma tu przyjaciół — zawołała baronowa. — I gdybym nie znała pana, przypuszczałabym, że pośredniczysz mu w tych bezeceństwach ...
— Ależ pani!... — zaprotestował głos męski.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.