Upadła na kanapę i zaniosła się od łkania.
— Ach! — płakała — ludzie są okrutniejsi od zwierząt... Chcą mnie wygnać ztąd, gdzie moja dziecina wydała ostatnie tchnienie... Jej łóżeczko i wszystkie zabawki leżą na swoich miejscach... Sama ścieram kurze w jej pokoju, ażeby nie poruszyć najmniejszego sprzętu... Każdy cal podłogi wydeptałam kolanami, wycałowałam ślady mojej dzieciny, a oni mnie chcą wygnać!... Wygnajcież ztąd pierwiej mój ból, moję tęsknotę, moję rozpacz...
Zasłoniła twarz i szlochała rozdzierającym głosem. Spostrzegłem, że rządcy nos czerwienieje, a i ja sam uczułem łzy pod powiekami.
Rozpacz baronowej po zmarłem dziecku tak mnie rozbroiła, że nie miałem odwagi mówić z nią o podwyższeniu komornego. Płacz zaś jej tak znowu denerwował, że, gdyby nie wzgląd na drugie piętro, wyskoczyłbym chyba oknem.
W rezultacie, chcąc za jakąkolwiek cenę, utulić szlochającą kobietę, odezwałem się z całą łagodnością:
— Proszę pani, niech się pani uspokoi... Czego pani żąda od nas?... Czem możemy służyć?...
W głosie moim było tyle współczucia, że rządcy nos jeszcze bardziej poczerwieniał. Pani baronowej zaś obeschło jedno oko, lecz jeszcze płakała drugiem, na znak, że nie uważa swojej akcyi za skończoną, a mnie za pobitego.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/249
Ta strona została uwierzytelniona.