nawarzyłem mu piwa i już nie chcę powtarzać tego po raz drugi. Niech sam Bóg radzi o swej czeladzi...
Gdy stanęliśmy pode drzwiami mieszkania pani Stawskiej, rządca uśmiechnął się filuternie i szepnął:
— Uważa pan... najprzód dowiemy się, czy młoda jest w domu. Jest co widzieć, panie!...
— Wiem, wiem...
Rządca nie dzwonił, ale zapukał raz i drugi. Nagle drzwi otworzyły się dość gwałtownie i stanęła w nich gruba i niska służąca z zawiniętemi rękawami i z mydłem na rękach, których mógłby jej pozazdrościć atleta.
— O, to pan rządca!... — zawołała. — Myślałam, że znowu jaki tam...
— Cóż, dobijał się kto?... — spytał Wirski z akcentem oburzenia w głosie.
— Nie dobijał się nijaki — zchłopska odparła służąca — ino jeden przysłał dziś bukiet. Mówią że to ten Marusiewicz z przeciwka...
— Łotr! — syknął rządca.
— Mężczyzny wszystkie takie. Niech mu się co podoba, to zara będzie lazł jak ćma w ogień.
— A panie obie są? — spytał Wirski.
Gruba służąca spojrzała na mnie podejrzliwie.
— Pan rządca z tym panem?
— Z tym panem. To plenipotent gospodarza.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/255
Ta strona została uwierzytelniona.