skiej z meblami w ciemnych pokrowcach, wydało mi się tu weselej. Pokój wyglądał jakby oczekiwano na gościa. Ale jego sprzęty, zanadto symetrycznie ustawione dokoła stołu, świadczyły, że gość jeszcze nie przyjechał.
Pochwili z przeciwległych drzwi wyszła osoba w wieku poważnym, ubrana w popielatą suknią. Uderzył mnie prawie biały kolor jej włosów, obok twarzy mizernej, lecz niezbyt starej i bardzo regularnej. Rysy tej damy były mi gdzieś znajome.
Tymczasem rządca zapiął swój poplamiony surdut na dwa guziki i ukłoniwszy się z elegancyą prawdziwego szlachcica, rzekł:
— Pozwoli pani zaprezentować: pan Rzecki, plenipotent naszego gospodarza, a mój kolega...
Spojrzeliśmy sobie obaj w oczy. Wyznaję, że byłem trochę zdziwiony naszem koleżeństwem. Wirski spostrzegł to i dodał z uśmiechem:
— Mówię: kolega, gdyż obaj widzieliśmy równie ciekawe rzeczy, będąc za granicą.
— Szanowny pan był za granicą? no, proszę!... — odezwała się staruszka.
— W r. 1849 i nieco później — wtrąciłem.
— A czy szanowny pan nie zetknął się gdzie przypadkowo z Ludwikiem Stawskim?...
— Ależ pani dobrodziejko! — zawołał Wirski śmiejąc się i kłaniając. — Pan Rzecki był za granicą przed 30 laty, a zięć pani wyjechał dopiero przed czterema...
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.