Staruszka machnęła ręką, jakby odganiając muchę.
— Prawda! — rzekła — coteż ja plotę... Ale tak ciągle myślę o Ludwiczku... Niechże panowie raczą spocząć...
Usiedliśmy, przyczem eks-obywatel znowu ukłonił się poważnej damie, a ona jemu.
Teraz dopiero spostrzegłem, że popielata suknia staruszki jest w wielu miejscach pocerowana i dziwna melancholia ogarnęła mnie na widok tych dwojga ludzi: w poplamionym surducie i w pocerowanej sukni, którzy zachowywali się jak książęta. Nad nimi już przeszedł wszystko wyrównywający pług czasu.
— Bo zapewne pan nie wie o naszem zmartwieniu — rzekła poważna dama, zwracając się do mnie. — Mój zięć przed czterema laty miał bardzo przykrą sprawę, najniesłuszniej... Zamordowano tu jakąś straszną lichwiarkę... Ach Boże! niema o czem mówić... Dosyć, że ktoś z bliskich ostrzegł go, że na niego pada posądzenie... Najniewinniej, panie...
— Rzecki — wtrącił eks-obywatel.
— Najniesprawiedliwiej, panie Rzecki... No i on biedak uciekł za granicę. W roku zeszłym znalazł się istotny morderca, ogłoszono niewinność Ludwika, ale i cóż, kiedy on już od dwu lat nie pisał...
Tu pochyliła się do mnie z fotelu i rzekła szeptem:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.