napada odrazu trzech francuzów, ofiarujących mu usługi. Nagle ktoś chwyta go za ramię.
— No, Stanisławie Piotrowiczu, twoje szczęście, żeś przyjechał...
Wokulski przypatruje się przez chwilę jakiemuś olbrzymowi z czerwoną twarzą i konopiastą brodą, wreszcie mówi:
— Ach, Suzin!
Padają sobie w objęcia. Suzinowi towarzyszy jeszcze dwu francuzów, z których jeden odbiera Wokulskiemu bilet na rzeczy.
— Twoje szczęście, żeś przyjechał — mówi Suzin, całując go jeszcze raz. — Myślałem, że się skręcę w tym Paryżu bez ciebie...
„Paryż?“... myśli Wokulski.
— O mnie mniejsza — ciągnie dalej Suzin. — Takieś zhardział pomiędzy waszą parszywą szlachtą, że o mnie już nie dbasz. Ale dla ciebie samego szkoda pieniędzy... Straciłbyś z 50.000 rubli...
Dwaj francuzi towarzyszący Suzinowi ukazują się znowu i mówią im, że już mogą jechać. Suzin bierze pod rękę Wokulskiego i wyprowadza go na plac, gdzie stoi mnóstwo omnibusów i powozów jedno i dwukonnych, z woźnicami umieszczonymi zprzodu lub ztyłu. Przeszedłszy kilkanaście kroków, trafiają na dwukonny powóz z lokajem. Siadają i jadą.
— Patrzaj, — mówi Suzin — to ulica Lafayette, a ot bulwar Magenta. Jedziem wciąż La-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/271
Ta strona została uwierzytelniona.