Istotnie ktoś chodził, pukał i nawet zapukał do jego drzwi; lecz, nie odebrawszy odpowiedzi, poszedł dalej.
„Nie znajdzie mnie!... nie znajdzie...“ — myślał Wokulski.
Wtem otworzył oczy i włosy powstały mu na głowie. Naprzeciw siebie zobaczył taki sam pokój jak jego, takie samo łóżko z baldachimem, a na niem... siebie!... Byłoto jedno z najsilniejszych wstrząśnień, jakich doznał w życiu, sprawdziwszy własnemi oczyma, że tu, gdzie uważał się za zupełnie samotnego, towarzyszy mu nieodstępny świadek... on sam!...
„Co za oryginalne szpiegowanie... — mruknął. — Głupie te szafy z lustrami“.
Zerwał się z łóżka, jego sobotwór zerwał się równie szybko. Pobiegł do okna — tamten także. Otworzył gorączkowo walizkę, ażeby przebrać się i tamten również zaczął przebierać się, widocznie z zamiarem wyjścia na miasto.
Wokulski czuł, że musi uciec z tego pokoju. Widmo, przed którem wyjechał z Warszawy, było już tu i stało za progiem.
Umył się, włożył czystą bieliznę, przebrał się. Było ledwie wpół do pierwszej.
„Trzy i pół godzin!“ — pomyślał. — „Coś trzeba z niemi zrobić...“
Ledwie otworzył drzwi, już znalazł się służący z frazesem:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/276
Ta strona została uwierzytelniona.