napełnione wewnątrz, wszystkie obładowane podróżnymi na dachach.
Wokulski znajduje się na środku placu, z którego rozchodzi się siedm ulic. Liczy, raz i drugi — siedm ulic... Gdzie iść?... Chyba w kierunku drzew... Akurat dwie ulice, przecinające się pod kątem prostym, są zadrzewione...
„Pójdę w kierunku ściany hotelu“ — myśli Wokulski.
Robi półobrotu wlewo i staje zdumiony.
Wgłębi nalewo widać jakiś potężny gmach.
Na parterze — szereg arkad i posągów, na pierwszem piętrze olbrzymie kolumny kamienne i nieco mniejsze marmurowe, ze złoconemi kapitelami. Na wysokości dachu w kątach orły i złocone posągi, unoszące się nad złoconemi figurami rozhukanych koni. Dach bliżej płaski, dalej kopuła zakończona koroną, a jeszcze dalej — dach trójkątny, również dźwigający na szczycie grupę figur. Wszędzie marmur, bronz, złoto, wszędzie kolumny, posągi i medaliony...
„Opera?...“ — myśli Wokulski. — „Ależ tu jest więcej marmurów i bronzów, aniżeli w całej Warszawie!...“
Przypomina sobie swój sklep, ozdobę miasta, rumieni się i idzie dalej. Czuje, że Paryż na pierwszym kroku przytłoczył go i — jest kontent.
Ruch powozów, omnibusów i ludzi pieszych zwiększa się w zastraszający sposób. Cokilka kro-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/278
Ta strona została uwierzytelniona.