ków werendy, okrągłe stoliki, ludzie siedzący przy chodnikach. Za powozem, który ma ztyłu lokaja, toczy się wózek, ciągniony przez psa, mija go omnibus, potem dwaj ludzie z tragami, potem większy wóz na dwu kołach, potem dama i mężczyzna konno i znowu nieskończony szereg powozów. Bliżej chodnika — wózek z bukietami, drugi owocami, naprzeciw pasztetnik, roznosiciel gazet, handlarz starzyzny, szlifierz, roznosiciel książek...
— M’rchand d’habits...
— Figaro!...
— Exposition!...
— Guide Parisien!... trois francs!... trois francs!...
Ktoś wsuwa Wokulskiemu książkę w rękę, on płaci trzy franki i przechodzi na drugą stronę ulicy. Idzie szybko, lecz pomino to widzi, że wszystko go wyprzedza: powozy i piesi. Oczywiście, jestto jakiś olbrzymi wyścig; więc przyśpiesza kroku, a choć jeszcze nikogo nie wyścignął, już zwraca na siebie powszechną uwagę. Jego przedewszystkiem atakują roznosiciele gazet i książek, na niego patrzą kobiety, z niego w drwiący sposób uśmiechają się mężczyźni. Czuje, że on, Wokulski, który tyle hałasu robił w Warszawie, tutaj jest onieśmielony jak dziecko i... dobrze mu z tem... Ach, jakże pragnąłby znowu zostać dzieckiem z owej epoki, kiedyto jego ojciec naradzał się z przyjaciółmi: czy go oddać do kupca, czy do szkół?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.