W tem miejscu ulica nieco zgina się naprawo, Wokulski pierwszy raz spostrzega dom trzypiętrowy i napełnia go jakaś rzewność. Dom trzypiętrowy, między pięciopiętrowemi!... cóżto za miła niespodzianka...
Nagle — mija go powóz z grumem na koźle, wiozący dwie kobiety. Jedna całkiem mu nieznana, druga...
— Ona?... — szepce Wokulski. — Niepodobieństwo!...
Mimoto czuje, że siły go opuszczają. Na szczęście jest obok kawiarnia. Rzuca się na krzesło, tuż przy chodniku; zjawia się garson, o coś pyta, a następnie przynosi mazagran. Jednocześnie jakaś kwiaciarka przypina mu różę do tużurka, a roznosiciel gazet kładzie przed nim Figaro.
Wokulski tej rzuca dziesięć franków, temu franka, pije mazagran i zaczyna czytać:
— „Jej K. M. Królowa Izabela...“
Mnie gazetę i chowa ją do kieszeni, niedokończywszy mazagranu, płaci za niego i — wstaje od stołu. Garson patrzy zpod oka, dwaj goście, bawiący się cienkiemi laseczkami, zakładają nogi jeszcze wyżej, a jeden z nich impertynencko przypatruje mu się przez monokol.
„Gdybym tego franta uderzył w twarz? — myśli Wokulski. — Jutro pojedynek i może zabiłby mnie... Ale gdybym ja jego zabił?...“
Przeszedł około franta i spojrzał mu w oczy.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.