Tymczasem dokoła niego wciąż „wre i kipi i szumi i pryska“; nie widać końca tłumów, ani powozów, ani drzew, ani olśniewających wystaw, ani nawet samej ulicy. Wokulski stopniowo zapada w odurzenie. Przestaje słyszeć hałaśliwą rozmowę przechodniów, potem głuchnie na krzyki handlarzy ulicznych, wreszcie na turkot kół. Potem zdaje mu się, że już gdzieś widział takie domy, taki ruch, takie kawiarnie; później myśli, że ostatecznie jestto nic wielkiego, a nareszcie budzą się w nim zdolności krytyczne, i mówi sobie, że — jakkolwiek w Paryżu częściej można słyszeć język francuski, aniżeli w Warszawie, to jednak akcent tutejszy jest gorszy i wymowa mniej wyraźna.
Tak rozważając, zwalnia kroku i zaczyna nie ustępywać z drogi. I kiedy myśli, że dopiero teraz francuzi zaczną go wytykać palcami, spostrzega ze zdziwieniem, że już coraz mniej zwracają na niego uwagę. Po jednogodzinnym pobycie na ulicy, stał się zwyczajną kroplą paryskiego oceanu.
— To i lepiej! — mruczy.
Do tej chwili cokilkadziesiąt kroków, naprawo i nalewo, rozsuwały się domy i widać było jakąś boczną ulicę. Teraz jednolita ściana domów ciągnie się przez kilkaset kroków. Zaniepokojony pośpiesza i ku wielkiemu zadowoleniu, dociera nareszcie do bocznej ulicy; skręca trochę naprawo i czyta: Rue St. Fiacre.
Uśmiecha się, przychodzi mu bowiem na myśl
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.