jakiś romans Pawła Kocka. Znowu boczna ulica i znowu czyta: Rue du Sentier.
— Nie znam — mówi do siebie.
O kilkadziesiąt kroków dalej widzi: Rue Poissoniere, która mu przypomina jakąś sprawę kryminalną, a potem cały szereg krótkich uliczek wychodzących naprzeciw teatru Gymnase.
„Cóż to znowu?...“ — myśli, spostrzegłszy nalewo ogromny budynek, niepodobny do żadnego z tych, jakie znał dotychczas. Jestto olbrzymi prostokąt z kamienia, a w nim brama z półkolistem sklepieniem. Oczywiście brama, która stoi na przecięciu się dwu ulic. Obok niej budka, gdzie zatrzymują się omnibusy; prawie naprzeciw kawiarnia i chodnik oddzielony od środka ulicy krótką, żelazną balustradą.
O paręset kroków dalej druga podobna brama, a między niemi szeroka ulica ciągnąca się naprawo i lewo. Ruch nagle potęguje się; tędy bowiem przejeżdżają aż trzy gatunki omnibusów i tramwaje.
Wokulski spogląda naprawo i znowu widzi dwa szeregi latarń, dwa szeregi kiosków, dwa szeregi drzew i dwa szeregi pięciopiętrowych domów, ciągnących się na długość Krakowskiego Przedmieścia i Nowego Świata. Końca ich nie widać, tylko gdzieś het, daleko, ulica podnosi się ku niebu, dachy zniżają się ku ziemi i wszystko znika.
„No, choćbym miał zbłądzić i spóźnić się na sesyą, pójdę w tamtę stronę!...“ — myśli.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.