się ten cudzoziemiec i myślę, że tylko tacy powinni pokazywać się na naszej wystawie. Czy aby jesteście pewni, obywatelu, że mamy jechać do Grand Hôtel?... — zwraca się do Wokulskiego.
— Najzupełniej.
— Naprzód Lizetka! Ten cudzoziemiec zaczyna mi imponować. — Czy nie jesteście, obywatelu, z Berlina?...
— Nie.
Dorożkarz przypatruje mu się chwilę, wreszcie mówi:
— Tem lepiej dla was. Nie mam wprawdzie pretensyi do prusaków, choć zabrali nam Alzacyą i spory kawał Lotaryngii, ale zawsze nie lubię mieć niemca za kołnierzem. Zkądźe jesteście, obywatelu?
— Z Warszawy.
— Ah, ça!... Piękny kraj... bogaty kraj... Naprzód Lizetka!... Więc pan jesteś polak?... Znam polaków!... Oto plac Opery, obywatelu, a oto Grand Hôtel...
Wokulski rzucił trzy franki dorożkarzowi, pędem wbiegł do bramy, a z niej na trzecie piętro. Ledwie stanął przed swoim numerem, już ukazał się uśmiechnięty służący i oddał mu bilet Suzina i pakiet listów.
— Dużo interesantów... dużo interesantek! — rzekł służący, patrząc na niego figlarnie,
— Gdzież oni?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.