— Są w salonie przyjęć, są w czytelni, są w sali jadalnej... Pan Jumart niecierpliwi się...
— Któż jest pan Jumart? — spytał Wokulski.
— Marszałek dworu pańskiego i pana Siuzę... Bardzo zdolny człowiek i duże mógłby panu oddać usługi, gdyby był pewny tak... z 1.000 franków gratyfikacyi... — mówił wciąż figlarnie służący.
— Gdzież on jest?
— Na pierwszem piętrze, w pańskim salonie przyjęć. Pan Jumart jest bardzo zdolny człowiek, ale i ja może przydałbym się waszej ekscelencyi, jakkolwiek nazywam się Miler. Naprawdę jednak jestem alzatczyk i, na honor, zamiast brać od pana, jeszcze płaciłbym 10 franków dziennie, byleśmy raz skończyli z prusakami.
Wokulski wszedł do numeru.
— Nadewszystko niech panowie strzegą się tej baronowej... która już czeka w czytelni, a ma niby to przyjść dopiero o trzeciej... Przysięgnę, to niemka... Jestem przecie alzatczyk!...
Ostatnie zdania Miler wypowiedział zniżonym głosem i cofnął się na korytarz.
Wokulski otworzył bilet Suzina i czytał: „Sesya dopiero o ósmej — pisał Suzin — masz czasu dosyć, więc załatw się z tymi interesantami, a nadewszystko z babami. Ja już, dalibóg, za stary, żeby im wszystkim dogodzić“.
Wokulski zaczął przeglądać listy. Powiększej
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.