— Niechże mi pan przynajmniej pożyczy sto franków na oficyalne próby...
— Mogę służyć pięcioma — odparł Wokulski, sięgając do kieszeni.
— O nie, panie, dziękuję... Nie jestem awanturnikiem ... Zresztą... niech pan da... jutro odniosę... Pan może się tymczasem namyśli...
Następny gość, człowiek okazałej tuszy ze sznurem miniaturowych orderów na klapie surduta, proponował Wokulskiemu: dyplom doktora filozofii, order, lub tytuł i wydawał się bardzo zdziwionym, gdy propozycyi nie przyjęto. Odszedł, nawet nie pożegnawszy się.
Po nim nastąpiła paruminutowa przerwa. Wokulskiemu zdawało się, że w poczekalni słyszy szelest kobiecej sukni. Wytężył ucho... W tej chwili lokaj zameldował baronowę...
Znowu długa pauza i ukazała się w salonie kobieta tak piękna i dystyngowana, że Wokulski mimowoli powstał z fotelu. Mogła mieć około 40 lat; wzrost okazały, rysy bardzo regularne, postawa wielkiej damy.
Milcząc wskazał jej fotel. Gdy zaś usiadła, spostrzegł, że jest wzburzona i szarpie w rękach haftowaną chusteczkę. Nagle odezwała się, dumnie patrząc mu w oczy.
— Pan mnie zna?
— Nie, pani.
— Nie widział pan nawet moich portretów?
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.