„Gdybym między temi tłumami mógł zgubić samego siebie...“ — szepnął.
Skręcił tedy naprawo. Wyminął nieduży plac i wszedł na bardzo duży, obficie zasadzony drzewami. Na środku jego stał gmach prostokątny, otoczony kolumnami, jak grecka świątynia; wielkie drzwi śpiżowe okryte płaskorzeźbą, na szczycie frontonu również płaskorzeźba, przedstawiająca, zdaje się, Sąd ostateczny.
Wkoło obszedł gmach, myśląc o Warszawie. Z jakim trudem dźwigają się tamtejsze budowle nieduże, nietrwałe i płaskie, gdy tu siła ludzka, jakby dla rozrywki, wznosi olbrzymy i tak dalece jest niewyczerpana pracą, że jeszcze zalewa je ozdobami.
Naprzeciw zobaczył niedługą ulicę, a za nią ogromny plac, na którym majaczyła wysmukła kolumna. Poszedł w tamtę stronę. Im bardziej zbliżał się, tem wyżej rosła kolumna i plac się rozszerzał. Przed i za kolumną biły duże wodotryski; naprawo i nalewo ciągnęły się już żółknące kępy drzew, jak ogrody; wgłębi widać było rzekę, nad którą cochwilę rozsnuwał się dym szybko przelatującego parostatku.
Na placu kręciło się niewiele stosunkowo powozów; natomiast było dużo dzieci z matkami i bonami. Krążyli wojskowi różnej broni i gdzieś grała orkiestra.
Wokulski zbliżył się do obelisku i ogarnęło go
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.