Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

i powiedział sobie, że już zna źródło dochodów pana w podartych rękawiczkach, choć nie wie jeszcze o jego wydatkach.
„Jumart ma racyą — szepnął. — Złodzieje są mniej niepewni od ludzi, którzy niewiadomo zkąd czerpią dochody...“
I przypomniał sobie, że w Warszawie jest bardzo wielu takich.
„Może dlatego niema tam gmachów i łuków tryumfalnych...“
Szedł polami Elizejskiemi i odurzał się ruchem nieskończonych sznurów karet i powozów, między któremi przesuwali się jeźdzcy i amazonki. Szedł, odpędzając od siebie posępne myśli, które krążyły nad nim jak stada nietoperzów. Szedł i lękał się spojrzeć za siebie; zdawało mu się, że na tej drodze, kipiącej przepychem i weselem, on sam jest jak zdeptany robak, który wlecze za sobą wnętrzności.
Dotarł do Łuku Gwiazdy i powoli zawrócił się z powrotem. Gdy znowu dosięgał placu Zgody, zobaczył, poza Tuileryjskim ogrodem, ogromną czarną kulę, która szybko szła wgórę, zatrzymała się pewien czas i powoli opadła nadół.
„Ach, to tu jest balon Giffarda? — pomyślał. — Szkoda, że nie mam dziś czasu...“
Z placu skręcił w jakąś ulicę, gdzie naprawo ciągnął się ogród oddzielony żelaznemi sztachetami i słupami, na których stały wazony, a nalewo, sze-