Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/301

Ta strona została uwierzytelniona.

budowli paryskich i ze wstydem pomyślał, że chyba nigdy nie zoryentuje się w tem mieście.
— Wystawa... Notre Dame... Hale centralne... Plac Bastylli... Magdalena... Ścieki... No, dajcie mi spokój! — mówił.
Zgasił świecę. Na ulicy było cicho; przez okno napływał szary blask świateł, odbitych chyba od obłoków. Ale Wokulskiemu szumiało i dzwoniło w uszach, a przed oczyma ukazywały mu się, to ulice gładkie jak posadzka, to drzewa otoczone żelaznemi koszykami, to gmachy budowane z ciosowego kamienia, to znowu ciżba ludzi i powozów, wychodzących niewiadomo zkąd i biegnących niewiadomo dokąd. Przypatrując się tym pierzchliwym widziadłom, usypiał i myślał, że jednak ten pierwszy dzień w Paryżu upamiętni mu się na całe życie.
Potem marzyło mu się, że to morze domów i las posągów i nieskończone szeregi drzew zwalają się na niego i że on sam już śpi w niezmiernym grobowcu samotny, cichy, prawie szczęśliwy. Śpi, o niczem nie myśli, o nikim nie pamięta i tak przespałby wieki, gdyby, ach! nie ta kropla żalu, która leży w nim, czy obok niego, tak mała, że jej nie dojrzy ludzkie oko, a tak gorzka, że mogłaby cały świat zatruć.
Od dnia, w którym po raz pierwszy skąpał się w Paryżu, zaczęło się dla Wokulskiego życie prawie mistyczne. Poza obrębem kilku godzin, które poświęcał naradom Suzina z budowniczymi okrę-