kolumnę lipcową i wnętrza świątyń. Wszystkie te widoki tworzyły dokoła niego chaos, któremu odpowiadał chaos panujący we własnej duszy.
Nieraz przebiegając myślą oglądane przedmioty: od pałacu wystawy, mającego dwie wiorsty w obwodzie, do perły w koronie Burbonów, nie większej od ziarna grochu, pytał: czego ja chcę?... I okazywało się, że nie chciał niczego. Nic nie przykuwało jego uwagi, nie przyśpieszało bicia serca, nie pobudzało go do czynów. Gdyby za cenę pieszej podróży od cmentarza Montmartre do cmentarza Mont-Parnasse, ofiarowano mu cały Paryż, pod warunkiem, żeby go to zajęło i rozgrzało, nie przeszedłby tych pięciu wiorst. Przechodził zaś ich dziesiątki dziennie dlatego tylko, ażeby zagłuszyć wspomnienia.
Nieraz zdawało mu się, że jest istotą, która, dziwnym zbiegiem wypadków, urodziła się przed kilkoma dniami tu, na bruku paryskim i że wszystko, co mu przychodziło na pamięć jest złudzeniem, jakimś snem przedbytowym, który nigdy nie istniał w rzeczywistości. Wówczas mówił sobie, że jest zupełnie szczęśliwy, jeździł z jednego końca Paryża na drugi, i jak szaleniec, garściami rozrzucał luidory.
— Wszystko jedno! — mruczał.
Ach, gdyby tylko nie ta kropla żalu, tak mała, a tak gorzka!
Czasami, na tle szarych dni, w których zda-
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/303
Ta strona została uwierzytelniona.