wało mu się, że na jego głowę wali się cały świat pałaców, fontan, rzeźb, obrazów i machin, trafiał się wypadek, który przypominał mu, że on nie jest złudzeniem, ale rzeczywistym człowiekiem, chorym na raka w duszy.
Był raz w teatrze Variétés, na ul. Montmartre, o paręset kroków od swego hotelu. Miano grać trzy wesołe sztuczki, między niemi jednę operetkę. Poszedł tam, ażeby odurzyć się błazeństwem, i prawie natychmiast po podniesieniu kurtyny usłyszał na scenie frazes, wypowiedziany płaczliwym głosem:
„Kochanek wszystko wybaczy kochance, wyjąwszy drugiego kochanka“...
— Niekiedy trzeba wybaczyć trzech albo i czterech!... — odezwał się ze śmiechem siedzący obok niego Francuz.
Wokulski uczuł brak powietrza, zdawało mu się, że ziemia rozstępuje się pod nim i sufit upada na niego. Nie mógł wytrzymać w teatrze; wstał z krzesła, na nieszczęście położonego gdzieś we środku teatru i oblany zimnym potem, depcząc po nogach sąsiadów, uciekł z przedstawienia.
Biegł w stronę hotelu i wpadł do pierwszej narożnej kawiarni. O co go pytano, co odpowiedział, nie pamięta. Wiedział tylko, że podano mu kawę i karafkę koniaku, naznaczoną kreskami, które odpowiadały objętości kieliszka.
Wokulski pił i myślał:
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.