— Przyszedłem tu z czem innem — rzekł — a mówić będę o czem innem. Chciałem panu sprzedać nowy materyał wybuchowy...
— Ja go nie kupię — przerwał Wokulski.
— Nie?... — spytał Geist. — A jednak — dodał — mówiono mi, że panowie staracie się o coś podobnego dla marynarki. Zresztą mniejsza... Dla pana mam coś innego...
— Dla mnie? — spytał Wokulski, zdziwiony nietyle słowami, ile spojrzeniem Geista.
— Onegaj puszczałeś się pan balonem captif — mówił gość.
— Tak.
— Jesteś pan człowiek majętny i znasz się na naukach przyrodniczych.
— Tak — odparł Wokulski.
— I była chwila, że chciałeś pan wyskoczyć z galeryi?... — pytał Geist.
Wokulski cofnął się z krzesłem.
— Niech pana to nie dziwi — mówił gość. — Widziałem w życiu około tysiąca przyrodników, a w mojem laboratoryum miałem czterech samobójców, więc znam się na tych klasach ludzi... Zaczęsto spoglądałeś pan na barometr, ażebym nie miał odkryć przyrodnika, no, a człowieka myślącego o samobójstwie poznają nawet pensyonarki.
— Czem mogę służyć? — spytał jeszcze raz Wokulski, ocierając pot z twarzy.
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/321
Ta strona została uwierzytelniona.