miasto, w którem nie ściskanoby sobie mózgów jakiemiś dogmatami, a — zrobię je stolicą świata i kolebką przyszłej ludzkości...
Wokulski ochłonął; był pewny, że ma do czynienia z maniakiem.
Geist patrzył na niego i wciąż uśmiechał się.
— Kończę, panie Siuzę — mówił dalej. — Porobiłem wielkie odkrycia w chemii, stworzyłem nową naukę, wynalazłem nieznane materyały przemysłowe, o których ledwie śmiano marzyć przedemną. Ale... brakuje mi jeszcze kilku niezmiernie ważnych faktów, a już nie mam pieniędzy. Cztery fortuny utopiłem w moich badaniach, zużyłem kilkunastu ludzi; dziś zaś potrzebuję nowej fortuny i nowych ludzi...
— Zkądże do mnie nabrał pan takiego zaufania? — pytał Wokulski, już uspokojony.
— To proste — odparł Geist. — O zabiciu się myśli waryat, łajdak, albo człowiek dużej wartości, któremu zaciasno na świecie.
— A zkąd pan wiesz, że ja nie jestem łotrem?
— A zkąd pan wiesz, że koń nie jest krową? — odpowiedział Geist. — W czasie moich przymusowych wakacyj, które niestety! ciągną się po kilka lat, zajmuję się zoologią i specyalnie badam gatunek człowieka. W tej jednej formie, o dwu rękach, odkryłem kilkadziesiąt typów zwierzęcych, począwszy od ostrygi i glisty, skończywszy na sowie i tygrysie. Więcej ci powiem: odkryłem mięszańce
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/324
Ta strona została uwierzytelniona.