— Cha! cha!... — śmiał się Geist. — Weź do ręki, przypatrz się... Prawda, że ciekawe szkło?... Cięższe od żelaza, z odłamem ziarnistym, wyborny przewodnik ciepła i elektryczności, pozwala się strugać... Prawda, jak to szkło dobrze udaje metal?... Może chcesz je rozgrzać, albo kuć młotem?...
Wokulski przetarł oczy. Nie ulega kwestyi, że takiego szkła nie widziano na świecie.
— A to?... — spytał Geist, pokazując mu inny kawałek metalu.
— To chyba stal...
— Nie sód i nie potas?... — pytał Geist.
— Nie.
— Weźże do rąk tę stal...
Tu już podziw Wokulskiego przeszedł w pewien rodzaj zaniepokojenia: owa rzekoma stal była lekką jak płatek bibułki.
— Chyba jest pusta w środku?...
— Więc przetnij tę sztabkę, a jeżeli nie masz czem, przyjedź do mnie. Zobaczysz tam nierównie więcej podobnych osobliwości i będziesz mógł robić z niemi próby, jakie ci się podoba.
Wokulski oglądał pokolei ów metal cięższy od platyny, drugi metal przezroczysty, trzeci lżejszy od puchu... Dopóki trzymał je w rękach, wydawały mu się rzeczami najnaturalniejszemi pod słońcem: cóż jest bowiem naturalniejszego, aniżeli przedmiot, który oddziaływa na zmysły? Lecz gdy oddał
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/331
Ta strona została uwierzytelniona.