Wokulski rzucił się na krześle; przez chwilę obaj milczeli.
— Dlaczegóż ukrywasz pan przed ludźmi ów transcendentalny metal? — odezwał się wreszcie Wokulski.
— Dla wielu powodów — odparł Geist. — Najprzód chcę, ażeby ten produkt wyszedł tylko z mojego laboratoryum, choćbym nawet nie ja sam go otrzymał. A powtóre podobny materyał, który zmieni postać świata, nie może stać się własnością tak zwanej dzisiejszej ludzkości. Już zawiele nieszczęść mnoży się na ziemi przez nieopatrzne wynalazki.
— Nie rozumiem pana.
— Więc posłuchaj — mówił Geist. — Tak zwana ludzkość, mniej więcej na 10.000 wołów, baranów, tygrysów i gadów mających człowiecze formy, posiada ledwie jednego prawdziwego człowieka. Tak było zawsze, nawet w epoce krzemiennej. Na taką tedy ludzkość w biegu wieków, spadały rozmaite wynalazki. Bronz, żelazo, proch, igła magnesowa, druk, machiny parowe i telegrafy elektryczne dostawały się bez żadnego wyboru w ręce geniuszów i idyotów, ludzi szlachetnych i zbrodniarzy... A jaki tego rezultat?... Oto ten, że głupota i występek, dostając coraz potężniejsze narzędzia, mnożyły się i umacniały, zamiast stopniowo ginąć. Ja — ciągnął dalej Geist — nie chcę powtarzać tego błędu i, jeżeli znajdę ostatecznie metal
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/333
Ta strona została uwierzytelniona.