przed nią czołem, choćby dla zasłonięcia tego zucha, który nie bije pokłonów. Rzecz całkiem naturalna. Tylko ty, Stanisławie Piotrowiczu, nie wchodź między czeredę, a jeżeliś wszedł, podnieś głowę. Pół miliona rubli kapitału, to przecie nie plewy; z takiego kupca nie powinni naśmiewać się ludzie.
Wokulski podniósł się i przeciągnął, jak człowiek, któremu zrobiono operacyą rozpalonem żelazem.
„Może tak nie być, a może... tak być!... — pomyślał. — Ale jeżeli tak jest... część majątku oddam szczęśliwemu wielbicielowi zato, że mnie wyleczył!...“
Wrócił do siebie i pierwszy raz, całkiem spokojnie, począł przebiegać myślą wszystkich adoratorów panny Izabeli, których widywał z nią, lub o których tylko słyszał. Przypominał sobie ich znaczące rozmowy, tkliwe spojrzenia, dziwne półsłówka, wszystkie sprawozdania pani Meliton, wszystkie sądy jakie krążyły o pannie Izabeli wśród podziwiającej ją publiczności. Wreszcie, głęboko odetchnął: zdawało mu się, że znalazł jakąś nitkę, która może wyprowadzić go z labiryntu.
„Wyjdę z niego, chyba do pracowni Geista“ — pomyślał, czując, że już wpadło mu w serce pierwsze ziarno pogardy.
— Ma prawo, ma wszelkie prawo!... — mruczał uśmiechając się. — Ale też wybór, czy może
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/345
Ta strona została uwierzytelniona.