nawet wybory... Ehej, jakieżem ja podłe bydlę; a Geist uważa mnie za człowieka!...
Po wyjeździe Suzina, Wokulski poraz drugi odczytał dziś wręczony mu list Rzeckiego. Stary subjekt mało pisał o interesach, ale bardzo dużo o pani Stawskiej, nieszczęśliwej a pięknej kobiecie, której mąż gdzieś zginął.
„Do śmierci zobowiążesz mnie — mówił Rzecki — jeżeli coś obmyślisz dla ostatecznego wyjaśnienia: czy Ludwik Stawski żyje, czy umarł?“
Poczem następował rejestr dat i miejscowości, w których zaginiony przebywał, opuściwszy Warszawę.
„Stawska?... Stawska?... — myślał Wokulski. — Już wiem!... To ta piękna pani z córeczką, która mieszka w moim domu... Co za dziwny zbieg wypadków: może poto kupiłem dom Łęckich, ażeby poznać w nim tę drugą?... Nic mnie ona nie obchodzi, skoro tu zostanę, ale, dlaczegóż nie miałbym jej dopomódz, jeżeli prosi Rzecki... Ach! wybornie... Będę miał zaraz powód dać prezent baronowej, którą mi tak rekomendował Suzin...“
Wziął adres baronowej i pojechał w okolice Saint-Germain.
W sieni domu, w którym mieszkała, był kramik antykwaryusza. Wokulski, rozmawiając ze szwajcarem, mimowoli rzucił okiem na książki i z radosnem zdziwieniem, spostrzegł egzemplarz poezyi Mickiewicza, tej edycyi, którą czytał jeszcze
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.