głowa w czerwonej czapce i znajomy głos zawołał:
— Czyto wy, panie Siuzę?... Dzień dobry!
Głowa znikła, lecz otwarty lufcik świadczył, że nie była złudzeniem. Wreszcie po kilku chwilach zgrzytnęły drzwi środkowe, otworzyły się i stanął w nich Geist. Był ubrany w podarte niebieskie spodnie, drewniane sandały na nogach i brudny flanelowy kaftanik na grzbiecie.
— Powinszuj mi, panie Siuzę! — mówił Geist. — Sprzedałem mój materyał wybuchowy angloamerykańskiej kompanii, i zdaje się, zrobiłem niezły interes. Sto pięćdziesiąt tysięcy franków gotówką zgóry i 25 centimów od każdego sprzedanego kilograma.
— No, w tych warunkach chyba zarzuci pan swoje metale — rzekł uśmiechając się Wokulski.
Geist spojrzał na niego z pobłażliwą wzgardą.
— Warunki te — odparł — o tyle zmieniły moje położenie, że na parę lat nie potrzebuję się troszczyć o majętnego wspólnika. Lecz co do metalów, właśnie w tej chwili pracuję nad niemi, spojrzyj...
Otworzył drzwi nalewo od sieni. Wokulski zobaczył rozległą kwadratową salę, bardzo chłodną. Na środku jej stał ogromny cylinder, podobny do kadzi: stalowa ściana jej miała z łokieć grubości i była w czterech miejscach ściśnięta potężnemi obręczami. Do górnego dna były przytwierdzone
Strona:PL Bolesław Prus - Lalka Tom2.djvu/353
Ta strona została uwierzytelniona.